Rozdział 1



cztery miesiące wcześniej


Idę przez wybrukowany dziedziniec uczelni, aby dostać się do środka. Pierwsze dni zawsze należą do najgorszych, szczególnie w moim wypadku. Otwieram szklane drzwi i wchodzę przez nie, wymieniając się po drodze spojrzeniami z kilkoma osobami. Semestr się dopiero zaczął, a oni już wyglądali na bardzo zabieganych. Szczerze boję się, jak poradzę sobie w tej szkole.

Podchodzę do dużej grupy dziewiętnasto- i dwudziestolatków czekających przed jedną z sal, na których miały się odbywać wykłady. Wszyscy wyglądają na tak samo zagubionych, jak ja.

W życiu kieruję się jedną zasadą - czym bardziej jestem otwarta na nowe znajomości, tym lepiej dla mnie. Jako, iż jestem osobą raczej kontaktową, podchodzę do blondynki stojącej przy ścianie i zagaduję ją.

- Hej - mówię wesoło, kiedy jej brązowe oczy skanują mnie od czubka głowy w dół. - Jestem Lily.

Wyciągam rękę w przyjaznym geście. Dziewczyna prostuje się i ściska moją dłoń.

- Violet - uśmiecha się, ukazując szereg śnieżno białych zębów. - Ty też się tak denerwujesz pierwszym wykładem, czy tylko ze mną jest coś nie tak?

- Studia prawnicze to nie są przelewki - stwierdzam wzruszając ramionami. - Na początku się bałam, ale postanowiłam się tym nie przejmować.

- Skąd jesteś? - Violet pyta mnie po chwili.

- Z Felixstowe - mówię.

- Ja jestem stąd - blondynka westchnęła. - Pewnie mieszkasz w akademiku, prawda?

- Właściwie, to nie. Birmingham to takie ciekawe miasto, że wynajęłam sobie mieszkanie niedaleko uczelni - uśmiecham się do niej z nutką ironii, po czym rozglądam po budynku.

- Zazdroszczę ci - Violet wzdycha. - Ja muszę się jeszcze męczyć z rodzicami i bratem w domu.

Naszą rozmowę przerywa główny wykładowca oraz pani dyrektorka zapraszając do wejścia na aule. Leniwie szuram moimi czarnymi vansami po nieskazitelnych, kremowych płytkach. Patrzę na ludzi i śmieję się cicho widząc, jak udziela im się chęć zaczynania nauki oraz wkraczania w nowy etap w życiu.

❁ ❁ ❁

- Lilith, naprawdę powinnaś spróbować kawałek!

Uciekam od sporego kawałka pepperoni, który wciska we mnie Niall.

- Mówiłam ci, że nie jem mięsa! - śmieję się z lekkim oburzeniem. - Poza tym, mów na mnie Lily.

Blondyn przerwaca oczami i kładzie spowrotem pizze na swoim talerzu. Niall to brat Violet, który jest na przedostatnim roku studiów w tej samej uczelni co my. Osobiście, nigdy nie dałabym mu dwudziestu trzech lat. Wygląda na słodkiego, cieszącego się życiem szesnastolatka.

Siedzimy w pizzerii położonej dokładnie po przeciwnej stronie uczelni i akademika. Całe szczęście, że jesteśmy już po zajęciach.

- Jak ci się mieszka w Birmingham? - Niall pyta się, popijając łyk coli.

- To się dopiero okaże - śmieję się.

Wprowadziłam się dopiero dzisiaj z rana. Najtrudniejsza była rozłąka z rodzicami, którzy pomagali mi przy przeprowadzce.

Blok w którym mieszkam nie należy do najświetniejszych. Jest stary i trochę przesiąknięty zapachem papierosów. Zgaduję, że musi tam mieszkać jakiś zawodowy palacz, ponieważ nikotyna wręcz uderza w nozdrza za każdym razem, kiedy wchodzi się do środka.

- A gdzie dokładnie mieszkasz? - Violet uśmiecha się do mnie.

- Trzy ulice dalej - popijam powoli moją wodę z cytryną.

- To bliziutko.

Niall wstaje i kładzie pieniądze na stole za swoje jedzenie. Przeprasza nas, że tak nagle wychodzi. Obserwuję przez chwilę jak blondyn nakłada kurtkę i pośpiesznym krokiem opuszcza budynek.

- W końcu sobie poszedł - Violet śmieje się. - Kumple mojego brata robią dzisiaj imprezę. Jedną z większych, w końcu dzisiaj mamy pierwszy dzień nauki - mówi.

Mogłam się spodziewać jakiejś dużej imprezy.

- Mieszkają w akademiku i raczej wpuszczą wszystkich. Szczególnie nas, pierwszaków - znowu się śmieje.

Violet jest strasznie urocza, a jej uśmiech zaraża.

- I chcesz mnie na tą imprezę zaciągnąć? - pytam unosząc brew.

- O niczym innym nie marzę.

- Wybacz, ale nie pójdę - mówię krótko. - Muszę się rozpakować i ogólnie... Ogarnąć - stwierdzam, po czym obie płacimy za pizze i wychodzimy z restauracji.

- Miałam nadzieję, że nie będę sama - Violet robi smutną minę i szturcha mnie. - Mimo wszystko szanuję twoją decyzję. Ja też nie pójdę. Może jeszcze coś z nas wyrośnie.

Śmiejemy się na jej stosunkowo słaby żart. O ile można to nazwać żartem.

Kilka minut później po Violet przyjeżdża tata, a ja kieruję się na piechotę w stronę mojego bloku. Wyciągam telefon i wpisuję adres. Nie jestem pewna drogi, więc nie chcę się zgubić; szczególnie, że już się ściemnia.

Poprawiam moją torbę zbliżając się do budynku. Z daleka widzę dwóch rozmawiających i palących papierosy mężczyzn przed wejściem.

Papierosy, narkotyki, alkohol, niezdrowe jedzenie i inne rzeczy są moją słabą stroną. Nie bez powodu nie jem mięsa. Nie jestem wegetarianką, ale moja mama wychowała mnie tak, żebym była świadoma tego, co zjadam. Wolę wydać więcej pieniędzy na naprawdę dobrą rybę, niż jeść mięsopodobne plasterki na kawałku tłustej pizzy. Dzięki temu od dziecka udaje mi się utrzymać ładną i zgrabną sylwetkę bez wysilania się.

Z wiecznym i nieschodzącym uśmiechem na ustach podchodzę do drzwi. Czuję na sobie wzrok obu mężczyzn, ale nie obracam się w ich stronę. Stoją kilka metrów za mną i namiętnie o czymś dyskutują.

Jeden - dziewięć - siedem - pięć. Drzwi odblokowywują się i wchodzę do środka. Nie śmierdzi już tak bardzo jak rano.

Włączam latarkę w telefonie i rozglądam się w poszukiwaniu włącznika światła. Na klatce schodowej panuje ciemność.

Kiedy finalnie go już znajduję i naciskam, nic się nie dzieje. Lekko zirytowana wręcz gwałcę biały pstryczek, ale niczego się nie doczekuję.

Wzdycham i postanawiam iść po niezbyt dobrze oświetlonych schodach na górę, kiedy słyszę charakterystyczny dźwięk odblokowywanych głównych drzwi. Obracam się i nieświadomie kieruję latarkę prosto na twarz człowieka, który wszedł do budynku.

- Kurwa, wyłącz to gówno - mężczyzna wymamrotał szorstkim głosem, osłaniając się przed rażącym strumieniem światła.

- Przepraszam - mówię szybko i jak najprędzej wchodzę na górę, nie chcąc wchodzić w żaden konflikt z tym człowiekiem.

Znajdując się na swoim piętrze oddycham z ulga i wyjmuje kluczyk do mieszkania. Całe szczęście, że tutaj jest już działająca lampa.

Słyszę kroki i z ciekawości obracam głowę. Ten sam mężczyzna, którego oślepiłam światłem, bez zbędnego spojrzenia na mnie wszedł do mieszkania naprzeciwko mojego.

Przełykam ślinę i przekręcam klucz w zamku, po czym wchodzę do środka, zamykając się.

Rzucam się na kanapę i dzwonię do mamy w celu opowiedzenia jej o dzisiejszym dniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz