Rozdział 6



Kolejne dni minęły mi bardzo szybko i spokojnie. Nie miałam żadnych nieprzyjemnych akcji z Harry'm, wręcz przeciwnie. Raz mi nawet pomógł wynieść śmieci. Moje relacje z nim ograniczyły sie jedynie do "cześć" na klatce schodowej (na której, swoją drogą, przestało już tak bardzo śmierdzieć), i to mi odpowiadało.

Zresztą, wydawało mi się, jakby Harry zniknął na jakiś czas.

Violet zrobiła Niall'owi awanturę o to, dlaczego zadaje się ze Styles'em i jego paczką; za to on zrobił jej awanturę o to, że wtrąca się w nie swoje sprawy. Tym oto sposobem blondyn unikał swojej siostry jak ognia, a co się z tym wiąże - mnie również.

Na przestrzeni tych kilku dni poznałam lepiej James'a, który powiem szczerze, jest świetny. Miły, przystojny i inteligentny.

Jest piątek wieczór, a ja czekam w moim mieszkaniu na chłopaka. Brunet zaprosił mnie na kolację. Miło i bardzo wytwornie z jego strony, ale nadal nie wiem, czy mogę to nazwać randką. Miał mnie odebrać o dwudziestej, a jest dziesięć po.

Słyszę kroki na schodach i wychodzę ze środka, zamykając dobrze mieszkanie. Obracam się gotowa, aby zobaczyć James'a, ale ku mojemu zdziwieniu, to nie on kuśtyka w moją stronę.

Jak zwykle, na klatce panuje półmrok, ale jestem pewna, że to Harry.

- Co ci się stało? - pytam ciągle stojąc przed moimi drzwiami.

Chłopak ignoruje mnie. Trzęsącymi rękami przeszukuje kieszenie swojej kurtki i czarnych spodni. Klnie pod nosem i zaczyna szarpać się z klamką.

- Pomóc ci w czymś? - proponuję, sama nie wiem czemu.

Szatyn odwraca się w moją stronę. Ma podbite oko, przeciętą wargę, a z jego nosa sączy się krew. Wzdycham w przerażeniu, kiedy widzę go w takim stanie.

- Musiałem zgubić klucze - odpowiada szorstko, trzymając się za lewą, dolną część brzucha. Wydaje mi się, że jest pod wpływem narkotyków.

- Gdzie? - pytam się. Jeśli na schodach lub przed wejściem do bloku, poszłabym po nie.

- Jakbym, kurwa, wiedział - spluwa.

No tak.

Pomiędzy nami panuje głucha i niekomfortowa cisza. Jedyne, co słychać to ciężki oddech Harry'ego. Ma rozpiętą kurtkę i zauważam, że w miejscu, za które się trzyma, tworzy się ciemna plama.

- T-ty krwawisz - jąkam się. Przykładam dłoń do mojego czoła i cicho wzdycham. Nie wiem co robić, ale przecież nie zostawię tutaj tego człowieka. Poza tym, James jeszcze nie przyszedł.

Otwieram swoje mieszkanie i mówię do Harry'ego, żeby wszedł. Chłopak niechętnie podąża za mną.

Przeglądam szuflady w kuchni w poszukiwaniu apteczki, ponieważ już wcześniej mignęła mi tam przed oczami. Wyciągam ją z nad lodówki i podchodzę do Harry'ego. Mówię mu, żeby poszedł za mną do łazienki, gdzie sadzam go na krześle i oglądam jego twarz.

Nie jestem specjalistka w opatrywaniu ran, ale muszę sobie jakoś poradzić.

Przemywam rany wodą utlenioną, a Styles się krzywi. Bawi mnie ten widok, ale próbuję zachować poważną i skupioną minę.

Cały czas trzyma się za dolną część brzucha.

- Boże, co ty tutaj masz? - prawie dławię się powietrzem, kiedy dokładnie przyglądam się miejscu, za które się trzyma. Podciągam jego koszulkę do góry i robi mi się niedobrze.

Harry ma wielką ranę w brzuchu, wręcz dziurę, z której obficie leje się krew.

- O matko - odwracam wzrok i głęboko oddycham. Nie lubię widoku krwi.

Słyszę pukanie do moich drzwi i głos James'a. Krzyczę, żeby wszedł.

- Kto to? - głos Harry'ego jest ostry, a jego ciało spięte.

Mimo tego, że jest naćpany, nie boję się go. Mam go pod całkowitą kontrolą, wydaje się taki bezbronny; podoba mi się to.

- James - mówię krótko zdając sobie sprawę z tego, że dwudziestotrzylatek nie będzie wiedział kto to. Bardziej przejmuję się tym, co zrobić z taką raną. Wygląda, jakby ktoś dźgnął go nożem.

- Jezu chryste, co tu się dzieje - brunet wchodzi do łazienki lustrując sytuację.

- Pomóż mi, proszę - wzdycham zrezygnowana patrząc na James'a. Trzymam w dłoni zakrwawione waciki, które przyciskałam do rany w brzuchu Harry'ego.

- Trzeba to przemyć zimną wodą, potem zdezynfektować i opatrzyć. I nie używaj wacików - poucza mnie James, nadal stojąc w drzwiach od łazienki.

Harry posyła mu bardzo, bardzo wredne spojrzenie swoimi przekrwionymi oczami.

- Wezwałbym pogotowie - odzywa się brunet po chwili.

- Sam mogę sobie poradzić - Styles warknął, na co się zdziwiłam. Jak dotąd siedział cicho.

- Harry, musisz się trochę bardziej odsłonić - mówię. Nie mogę uwierzyć, że tak odważne słowa ze mnie wyszły.

Rumienię sie i przeklinam w myślach.

Mężczyzna sięga swoimi dłońmi do rozporka, powoli go rozpinając. Odpina guzik i zsuwa delikatnie spodnie, ukazując kawałek czarnych bokserek.

Robi mi się gorąco, kiedy na dodatek Harry zdejmuje koszulkę.

James pewnie czuje się niekomfortowo w tej sytuacji, więc mówi, że zaczeka na mnie w salonie. Kiwam głową i wracam do Harry'ego.

Biorę ręcznik i moczę go w zimnej wodzie. Oczyszczam głęboką ranę i przy okazji podziwiam klatę mojego sąsiada.

- Kto cię tak załatwił? - pytam się go podczas, gdy ponownie moczę ręcznik i przykładam do dolnej części jego brzucha. Jak na złość, akurat tam, gdzie jego mięśnie schodzą się w literę V.

- Było ich kilku - Harry fuka.

- Mam się bać, że ktoś będzie cię nachodził na tej klatce schodowej? - śmieję się, przypominając sobie jego kłótnię z Zayn'em.

Styles kręci głową trzymając się za nią.

- Boli cię głowa? - pytam się go. Nie orientuję się nawet, kiedy zrobiłam się taka wygadana.

Szatyn potakuje.

- Dałabym ci jakieś tabletki, ale myślę, że tą twoją kokainę nic nie podziała - wywracam oczami.

- Nie śmiej się z narkomanii, to jest poważna choroba - chłopak podnosi swój wzrok i patrzy mi prosto w oczy. Zamurowało mnie.

Chyba pierwszy raz słyszę, jak ten mężczyzna powiedział coś mądrego. W dodatku będąc w tym stanie.

- Owszem, jest - uśmiecham się polewając jego ranę wodą utlenioną. - Wstań - mówię.

Wyciągam z apteczki bandaż elastyczny i jałowy opatrunek. Przykładam go do brzucha chłopaka i obwiązuję go kilka razy w biodrach bandażem.

- Dlaczego jesteś taka miła? - mówi jakby z wyrzutem.

- Bo ty jesteś wredny - odpowiadam od niechcenia.

- Mądrze.

Razem ze Styles'em wychodzę z łazienki. James już na mnie czeka, a ja patrzę na Harry'ego i jestem dumna, ze swojej pomocy mu.

- Lily, tak mi przykro, ale dzwonili z restauracji. Jesteśmy za bardzo spóźnieni i odwołali naszą rezerwację - mówi brunet z poczuciem winy i spogląda na stojącego obok mnie szatyna. - Może jutro byśmy gdzieś wyszli?

- Jasne - mówię pogodnie.

W głębi duszy tak naprawdę nie ukrywam, że jestem lekko zawiedziona.

- Cóż - uśmiecha się James - Do zobaczenia! - mówi do mnie i Harry'ego, wychodząc z mojego mieszkania.

Wzdycham i orientuję się, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduję.

Z pół nagim, naćpanym i poobijanym Harry'm obok mnie. Prawdę mówiąc, to on speszył mi chłopaka.

- Dzięki - mówi wskazując na opatrunek. - Mogę u ciebie przenocować? - szatyn pyta się mnie z małym uśmiechem na ustach.

No tak, przecież nie dostanie się do swojego mieszkania bez kluczy.

Przynajmniej podziękował mi za troskę i nie próbował mnie zabić.

- Zgoda - burczę po dłuższym namyśle. - Śpisz na kanapie - wskazuje palcem sofę w salonie, a on powolnym krokiem już tam zmierza.

Jest dopiero dwudziesta pierwsza i zdecydowanie nie chce mi się spać. Idę do kuchni i myślę, co zrobić z Harry'm. Chcę się o nim czegoś więcej dowiedzieć, porozmawiać z nim; ale od razu odrzucam tą myśl, ponieważ najprawdopodniej chłopak nie jest skłonny do rozmów.

Siadam na kanapie w bezpiecznej odległości od szatyna i wpatruję się w telewizor. Nawet nie wiem co leci. Harry nadal ma na sobie jedynie spodnie.

- Zepsułem ci wieczór? - patrzy na mnie i mówi zachrypniętym głosem. Jego ton nie wyraża żadnych emocji.

- Trochę - wzruszam ramionami.

- Dziękuj mi - prycha. - Ten koleś jest dziwny.

Marszczę brwi. James jest akurat ostatnią osobą, o której powiedziałabym, że jest dziwna. Harry natomiast znajduje się jako pierwszy na tej liście.

- Nie sądzę - sprzeczam się z nim.

Zanim szatyn zdąży mi się odryźć, przerywa mu głośne pukanie do drzwi.

- Spodziewasz się kogoś? - mówi prawie szeptem, jego mina jest poważna.

- Nie - kręcę głową i wstaję z kanapy.

Szuram butami po podłodze idąc w stronę drzwi. Otwieram je, a przede mną stoi średniego wzrostu mężczyzna o jasno niebieskich tęczówkach.

- Cześć - mówi wyniośle, a ja otwieram szerzej oczy, kiedy słyszę jego zabawny głos. - Jest u ciebie Styles?

Zwraca się do mnie jak do dziecka.

Panikuję, nie wiem co odpowiedzieć, więc jedyne co robię, to jąkam się.

Czuję dłoń na swojej talli odciągającą mnie sprzed drzwi. Obracam się za siebie i widzę Harry'ego, który kiwa głową do faceta na korytarzu, aby wszedł do środka.

Co? Ja się nie zgadzam, żeby ktoś obcy wchodził mi ot tak do domu.

- Stary, ty się ubierz - niebieskooki rechocze do szatyna, a ja zamykam za nim drzwi.

- Kim ty, do cholery, jesteś? - pukam go w ramię.

- Louis Tomlinson, dziecino - szczerzy się.

Dziecino? Prycham rozzłoszczona.

- Albo mi wyjaśnisz przyczynę swojej wizyty, albo wy obaj stąd wyjdziecie - mówię stanowczo.

- Mam klucze Styles'a, wypadły mu jak chłopcy go okładali - Tomlinson śmieje się, podnosząc ręce do góry w obronnym geście.

Czuję ulgę, że Harry nie musi u mnie spać.

- To świetnie, już cię lubię - macham na niego ręką. - Możesz już iść do swojego mieszkania - zwracam się do zielonookiego.

Otwieram im drzwi i niezbyt zgrabnie, ale skutecznie ich wyganiam.

Rzucam się na kanapę i nie mogę nic na to poradzić, że zastanawiam się nad najbardziej nieistotnymi rzeczami. Kto pobił Styles'a, dlaczego oraz kim jest Tomlinson?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz