Rozdział 9



Idę po chodniku w stronę, z której jechałam z szatynem samochodem. Jestem naprawdę w beznadziejnej sytuacji, ponieważ nie wiem gdzie jestem. Za moimi plecami trwa w najlepsze impreza bractwa, na którą żałuję, że zgodziłam się przyjść. Słyszę za sobą kroki i wołanie mojego imienia. Instynktownie odwracam się i widzę oddalonego ode mnie o kilka metrów Styles'a. Dziwne, że za mną poszedł.

Krew pulsuje w moich żyłach i staję w miejscu. Pozwalam chłopakowi się do siebie zbliżyć, jedynie po to, żeby zrobić coś, czego zapomniałam po pocałunku.

- Lilith - zaczyna mówić znajdując się przede mną. Nie dane mu jest jednak dokończyć, ponieważ podnoszę rękę, a moja dłoń z impetem ląduje na jego policzku.

Pod wpływem spoliczkowania oczy Harry'ego gwałtownie rozszerzają się, a pięści zaciskają. Przez moment nawet się go boję, ale przysięgam, że jeśli to on podniesie na mnie rękę, nie zawaham się go uderzyć po raz kolejny.

Szatyn uśmiecha się do mnie ukazując dwa dołeczki i śmieje się nieprzyjemnie.

- Dlaczego to zrobiłaś? - jego głos jest elektryzujący; nawet delikatnie przepełniony bólem.

- Dlaczego ty to zrobiłeś? - zaakcentowałam, mając na myśli to, że mnie pocałował, a potem po prostu odepchnął.

Zresztą dobrze, że tak się stało.

Mężczyzna wzdycha i przeczesuje palcami włosy. Mój wzrok jest utkwiony w tej samej grupce osób przed drzwiami do domu bractwa, który jest za plecami Harry'ego. Czuję jak Zayn na nas patrzy.

- Odwiozę cię do domu - chwyta mnie za rękę, na co ja cofam ją jak poparzona. Styles kręci głową i chowa dłonie do kieszeni swoich spodni. Nie ma na sobie kurtki, a jest całkiem zimno.

- Nie - mówię stanowczo. - Nie zbliżaj się już do mnie - patrzę na niego z obrzydzeniem.

Zieleń oczu Harry'ego zastępuje szarość. Mruga kilka razy i otwiera usta, aby coś powiedzieć.

- O to się nie martw - spluwa odwracając się i wraca na imprezę.

Nie czuję się lepiej, jest jeszcze gorzej niż było.

Obserwując odchodzącego mężczyznę, niemalże natychmiast uświadamiam sobie, że naprawdę nie mam jak wrócić do domu. Wyciągam z kieszeni moich jeansów telefon i wybieram numer Niall'a. Ignoruję powiadomienia o dwóch nieodebranych połączeniach od Violet, zadzwonię do niej później.

Jest mi głupio, że dzwonię do niego będąc praktycznie na tej samej imprezie, co on.

- Niall? - mówię, kiedy odbiera.

- Lily, coś się stało? - próbuje przekrzyczeć tłum i głośną muzykę w domu bractwa.

- Tak - odpowiadam z poczuciem winy. Nie chcę przerywać mu zabawy, ale nie mam innego wyjścia. - Mógłbyś mnie odwieźć do domu?

- Eh - wzdycha przeciągle, przez co coraz bardziej się stresuję i czuję jak idiotka. - Dobrze. Wychodzę już na dwór, gdzie jesteś?

- Na ulicy.

Przechodzę kilka kroków tak, by być bliżej bractwa. Widzę jak blondyn wychodzi z domu i mija się ze Styles'em, który bez skrupułów wpatruje się w Niall'a i odwraca, aby spojrzeć na mnie.

Blondyn zbliża się w moją stronę z uśmiechem oraz zaciekawieniem na twarzy. Pewnie nie obejdzie się bez wielu pytań.

Ciągle czuję na sobie wzrok Harry'ego, który jak słup stoi przed drzwiami do domu bractwa.

Podchodzę do samochodu Horana i czekam, aż blondyn otworzy go. Widzę zapalające się światełko w środku auta i pociągam za klamkę. Siadam na miejscu pasażera i czekam, aż chłopak wsiądzie obok mnie.

- Lily, powiedz mi wszystko - Niall mówi niemal natychmiast siadając za kierownicą.

Odjeżdżając rzucam ostatnie spojrzenie za siebie, aby sprawdzić, czy Styles nadal stoi tam, gdzie stał. Unoszę brew, kiedy widzę jak mężczyzna czujnie wpatruje się w samochód Niall'a, rozmawiając przez telefon.

Kręcę głową i pocieram palcami skronie, aby szatyn zniknął w końcu z moich myśli.

- Co mam ci powiedzieć - wzdycham ze zrezygnowaniem. - Jedynie przepraszam, że zepsułam ci wieczór. Oddam ci pieniądze za paliwo - dodaje.

- Przestań - śmieje się. - I tak nie byłem tu z własnej woli - wzrusza ramionami.

Jak to nie był z własnej woli?

- Podobnie jak ja - odpowiadam mu. - Kto cię zmusił do przyjścia?

Po wyrazie twarzy Niall'a mogę wywnioskować, że powiedział mi o kilka słów za dużo.

- Znajomi - mówi szybko, na co potakuję głową. - Ty i Harry - zaczyna, zmieniając temat.

- Nie ma mnie i Harry'ego - wypowiadam to ze wstrętem.

- Widziałem jak cię pocałował - blondyn kieruje swój wzrok na mnie i świdruje mnie niebieskimi tęczówkami.

Widział?

Siedzę przez chwilę z otwartą ze zdziwienia buzią, zanim ponownie się odzywam.

- T-to on pierwszy - jąkam się. Moje policzki nabierają kolory purpury. Czuję się dziwnie, że ktokolwiek to widział. Szczególnie ktoś znajomy.

- Widziałem - Niall kiwa głową w zrozumieniu. - Radzę ci się trzymać od niego z daleka - blondyn wzdycha. - Nie przyjmij tego źle, po prostu cię ostrzegam - uśmiecha się do mnie.

- Wiem, wiem - odpowiadam. - Wszyscy mnie ostrzegają. Styles jest chujem - bawię się nerwowo swoimi palcami.

- Jest - śmieje się. - I nie jest zbyt biezpieczny. Zrobił ci krzywdę?

Głos blondyna przepełniony jest troską; robi mi się ciepło na sercu. Uśmiecham się i odpowiadam, że nie. Mimo mojej krótkiej znajomości z Harry'm, zobaczyłam chyba wszystkie jego oblicza. Jest nieprzewidywalny, wredny, niebezpieczny, a innym razem zaskakująco sympatyczny i pomocny.

- Niall, mogę cię spytać, co cię z nim łączy?

- Nie jestem gejem - blondyn próbuje obrócić to w żart, jednak mnie to nie śmieszy. - Stary znajomy, to tyle - poprawia się.

Mogę poznać, że Horan coś ukrywa.

- Kłamiesz - mrużę oczy i mówię przekonującym tonem.

Odwracam głowę w lewą stronę i patrzę się na mijane przez nas domy. Jest dopiero dwudziesta, a na ulicach panuje ciemność, przez co nie widać żywej duszy.

- Interesy - mamrocze po chwili milczenia.

- Rozwiniesz? - pytam się. Naprawdę jestem ciekawa, jakie interesy łączą Niall'a z Harry'm. Właściwie, nie tylko z Harry'm. Przypominam sobie dzień, w którym blondyn był na siłowni aby dostarczyć jakąś kopertę kilku mężczyznom, w tym Styles'owi.

- Jedynie, jeśli obiecasz, że nie powiesz Violet - uprzedza mnie.

Jestem pod wrażeniem tego, że Niall zdecydował się mi powiedzieć. Owszem, pod warunkiem, ale jednak.

- Obiecuję - uśmiecham się.

- Kiedyś mój kolega mnie wrobił w zakład - zaczyna obojętnym tonem. Przynajmniej stara się tak brzmieć. - Przegrałem, więc musiałem załatwić mu towar. Sporo towaru.

Otwieram szerzej oczy. W sumie mogłam się spodziewać, że chodzi o narkotyki; jednak świadomość tego, że w tym mieście wszystko kręci się wokół prochów przyprawia mnie o mdłości.

- Sam nie mógł sobie załatwić? - pytam.

- W tym rzecz - spogląda na mnie przez chwilę, ponieważ kieruje. - To nie jest takie proste. Musiałem iść do Devall'a i kupić te świństwa na krechę.

- Kto to Devall? - marszczę brwi.

- Robin Devall, jest dilerem - Niall odpowiada. - Oraz szefem Malik'a, Styles'a i tych dalszych - machnął ręką w lekceważącym geście.

Wyglądam w tym momencie, jakby mi oczy miały wypaść. Jestem zszokowana. Nie tym, że Styles ma coś wspólnego z dilerką, ponieważ to oczywiste. Ale tym, że Niall i Zayn.

- Kim jest ten twój znajomy?

- Już nikim - mówi. - Popełnił samobójstwo kilka miesięcy temu i mnie zostawił na lodzie. Co miesiąc przynoszę pieniądze dla ludzi Devall'a za narkotyki.

- Mam rozumieć, że jesteś zadłużony za prochy, w dodatku nie swoje... A ludzie Devall'a to Harry i Zayn? - marszczę czoło i próbuję sobie to wszystko poukładać.

- Dokładnie tak - przytakuje mi.

- Czym oni się zajmują?

- W ich interesie leży dopilnowanie tego, żeby wszyscy spłacali długi na czas. Inaczej... Sama pewnie się domyślasz, jak Styles rozwiązuje problemy - Niall dokańcza podjeżdżając przed mój blok.

Jestem zszkowana i na pewno nie spojrzę już w tym samym świetle na Harry'ego ani Zayn'a.

Wysiadam z samochodu i dziękuję blondynowi za podwiezienie mnie; jestem jego dłużniczką.

❁ ❁ ❁

Nad ranem budzi mnie donośne pukanie. Zwlekam się niechętnie z łóżka, przeciągam i przemierzam krótki korytarz w drodze do moich drzwi. Nie patrzę na to jak wyglądam; ubrana w dresy i koszulkę z potarganymi włosami czuję się dobrze, jednak na tyle zirytowana tym, że ktoś próbuje się do mnie dostać, nie zwracam uwagi na wizerunek. Ziewam i przekręcam klucz w zamku, otwierając drzwi.

Przede mną stoi uśmiechnięty i rozbudzony James, który w chwili obecnej jest kompletnym przeciwieństwem mnie.

Przecieram oczy pięściami i mrugam kilkaktronie, zanim wyostrzam wzrok. Brunet trzyma dwie kawy w dłoniach.

- Dzień dobry, Lily - szczerzy się, a ja nie wiem co powiedzieć. Jestem tak zaspana, że przez moment dziwię się, dlaczego nie nazwał mnie Lilith. Wyrzucam z siebie szybko tę myśl; w końcu tylko jedna osoba mnie tak nazywa.

- Która godzina? - pytam.

- Po dziesiątej - wchodzi do środka. - Uznałem, że to idealna pora, żeby cię odwiedzić i przeprosić za wczoraj.

- Jasne - mówię ospale zamykając za nim drzwi. - Daj mi tylko chwilę.

Chłopak siada w salonie na kanapie, kładąc kawy na stoliku, a ja idę do łazienki przebrać się. Nie jestem specjalnie zadowolona faktem, że w niedzielę rano mam gościa. Szczerze, to wolałabym pospać trochę dłużej.

Ubrana i uczesana wychodzę do czekającego na mnie chłopaka. Spoglądam w lustro i wyglądam w miarę jak człowiek, z czego jestem zadowolona.

- Przepraszam, że cię obudziłem - mówi zażenowany wręczając mi kawę. Dziękuje mu za nią i biorę łyka. - Przepraszam również za wczoraj - dodaje.

- Dlaczego mnie zostawiłeś? - pytam chłodnym tonem.

- Musiałem pomóc mojemu bratu - odpowiada.

Przypomina mi się, jak Styles wspominał, że zna jego brata. Dziwię się tylko, dlaczego James sam mi wcześniej nie powiedział, że ma rodzeństwo.

- Nie mówiłeś, że masz brata.

- Nie mam się czym chwalić - fuka napijając się gorącej kawy.

- Dlaczego? - moje zainteresowanie wzrasta. Przysięgam, że się chyba powieszę, jeśli jego brat jest kolejnym dilerem czy innym gównem. Mam już po dziurki w nosie takiego towarzystwa.

- Boksuje się - wzrusza ramionami.

Super.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz