Rozdział 8



- Dziękuję - mówię do Harry'ego, kiedy wychodzimy z siłowni. Jest mi naprawdę o wiele lepiej po ćwiczeniach.

Rozejrzałam się po okolicy i westchnęłam myśląc o tym, jak szybko minął mi ten dzień. Jest ciemno i dosyć nieprzyjemnie. Chociaż spędziłam miło dzień w towarzystwie Harry'ego, mam obawy co do dalszego przebywania z nim. Po głowie ciągle chodzą mi wydarzenia, kiedy spotkałam go po raz pierwszy. Wtedy na schodach, w nocy na klatce schodowej, potem w klubie.

- Za co? - uśmiecha się, otwierając samochód.

- Wiesz, fajnie dzisiaj było - pod wpływem nerwów rumienię się lekko.

- Zabawa się dopiero zacznie - szatyn chichocze otwierając mi drzwi od strony pasażera. Zapinając pasy i włączając ogrzewanie fotela, zastanawiam się, o co mu chodziło.

- Co masz na myśli? - unoszę brwi, kiedy siada obok mnie za kierownicą.

- Jedziemy na imprezę do bractwa - mówi odpalając silnik i odjeżdżając z przed budynku siłowni. Sięgam do kokpitu i włączam radio, z którego chwilę później lecą głośne brzmienia The Kooks. Czuję się przy Harry'm bardziej komfortowo niż kiedykolwiek się przy nim czułam.

- Przepraszam? - śmieję się zdziwiona z jego odpowiedzi.

- Lilith, zabieram cię na imprezę do bractwa - mówi apodyktycznym tonem. - Teraz - dodaje.

Zamieram.

Violet mówiła mi, że nasza uczelnia ma jakieś bractwo. Wspominała także, że Zayn do niego przynależy oraz mieszka tam. Domy bractwa znajdują się niedaleko za akademikami.

- Co? Nie! - sprzeczam się. - Śmierdzę, nie jestem ubrana i nikogo nie znam z bractwa.

- Nie śmierdzisz i masz na sobie ubrania - stwierdza oblatując mnie szybko wzrokiem.

Wypuszczam z irytacją powietrze z ust i próbuję wymyślić kolejny argument, który może skłonić Harry'ego do zmienienia decyzji. Niestety nie udaje mi się to.

- Możesz chodzić na imprezy bractwa? - pytam się go. Przecież Styles nie jest studentem.

- Oczywiście, że tak - prycha. - Tym bardziej, że to moje stare towarzystwo.

Przez chwilę się zastanawiam, czy nie wykorzystać okazji i nie zapytać szatyna o jego przeszłość z tym związaną, ale rezygnuję.

- Super - kiwam głową z rozczarowaniem. - Absolutnie się nie zgadzam iść na tą imprezę!

- Wezmę cię siłą - z jego ust wydobywa się gardłowy śmiech.

- Tam będą same starsze osoby! - mówię lekko piskliwym, przerażonym głosem. Naprawdę nie podoba mi się wizja mnie na imprezie bractwa. Studenci ostatniego i przedostatniego roku patrzą na pierwszaków jak na kosmitów.

- Naprawdę źle wyglądam - wskazuję palcem na moje jeansy, bluzę i rozczochrane włosy.

- Unikniesz niechcianego zainteresowania ze strony męskiej - Harry mówi próbując się nie uśmiechać.

Prycham w odpowiedzi na jego komentarz.

- Nie mam mowy, że tam pójdę. Nie odnajdę się tam - stawiam na swoim.

- Przestań narzekać, jesteś ze mną - Styles kręci głową w rozbawieniu, a mi przez chwilę robi się przyjemnie na sercu.

- Nie przekonałeś mnie tym - burczę.

Szatyn nie odzywa się dając mi czas na przemyślenie wszystkiego.

- Ok - mówię po chwili. - Pójdę z tobą, jeśli nie będziesz nic brał.

Mężczyzna lekko odwraca głowę w moją stronę i zwalnia. Nie mogę rozszyfrować wyrazu jego twarzy; jest jak zwykle, jak na ironię - bez wyrazu.

- Dobrze, Lilith - Harry posyła mi blady uśmiech i odwaraca wzrok spowrotem na drogę.

- Bierzesz codziennie? - wypalam.

Jego dłonie zaciskają się na kierownicy tak, że mogę zobaczyć jak jego skóra robi się coraz bielsza. Mam ochotę zapaść się pod ziemię za to pytanie. Jest mi naprawde niezręcznie.

- Tak, zwykle w nocy - odpowiada po chwili podgłaśniając radio. Biorę to za znak, że mam już go o nic więcej nie pytać.

Tak też zostaje, aż docieramy pod duży dom, na którym porozwieszane jest pełno kolorowych światełek. Słychać dudniącą muzykę i widzę kilka osób stojących przed dużymi, drewnianymi drzwiami.

Harry parkuje przed domem obok kilku innych samochodów i wysiada. Zanim zdążę zebrać swój leniwy tyłek do kupy i chociażby odpiąć pasy, mężczyzna obiega samochód i otwiera mi drzwi po mojej stronie. Wyskakuję z samochodu i po raz kolejny spoglądam na swój ubiór. Nawet Harry wygląda lepiej, chociaż jak zwykle ma na sobie czarne spodnie, skórzane buty i koszulkę pod skórzaną kurtką.

Szatyn chwyta mnie za rękę i ciągnie w stronę grupki stojącej przed wejściem do domu. Chcę się go spytać, czy jego obsesja na punkcie łapania dłoni jest konieczna, ale tracę umiejętnośc mówienia, kiedy widzę te wszystkie dziewczyny przede mną.

W grupce przed domem, którą już widziałam z samochodu, znajdował się Zayn z jego znajomymi, których kojarzę z wyglądu z uczelni. Harry razem ze mną podchodzi do nich i wita się ze wszystkimi.

Mnie natomiast piorunują wzrokiem.

- Co to za małolata? - pyta się jedna z trzech blondynek w krótkiej sukience.

Czuję jak dwudziestotrzylatek ściska mocniej moją dłoń.

- Lily - mówi wyraźnie i z brytyjskim akcentem.

Jestem zdziwiona, że przedstawił mnie im jako Lily, nigdy dotąd tak mnie nie nazwał.

- Ładne masz ubrania, Lily - parska ta sama blondynka, a ja mam ochotę jej przywalić.

- Powiedziałabym ci to samo, o ile miałabyś na sobie choć odrobinę ubrań - komentuję jej praktycznie wszystko odsłaniającą sukienkę, na co towarzystwo obok niej próbuje stłumić śmiech.

- Chodź Lilith - śmieje się Harry i gładząc mnie po plecach, otwiera drzwi.

Zapach alkoholu i nikotyny uderza w moje nozdrza od razu po tym, jak robię pierwszy krok do środka. Nienawidzę tego i mam wrażenie, że za chwilę wybuchnę. Jestem tak zirytowana całą tą sytuacją, że za chwilę się rozpłaczę.

Mierzący mnie od góry do dołu ludzie wcale nie pomagają i odwracam się na pięcie, przez co wpadam na Harry'ego.

- Co jest?

- Wychodzę stąd - mówię nie patrząc mu w oczy.

- Dopiero weszliśmy - unosi moją brodę do góry. - I to... Autentycznie - śmieje się.

Patrzę na jego podbite oko i wzdycham garbiąc się.

- Nie chcę tu być - mówię szczerze.

- Impreza dopiero się zaczyna, będzie naprawdę epicko - Harry próbuje mnie przekonać pchając mnie do przodu. Wchodzimy do salonu, gdzie kilka osób gra w jakąś grę i kilka pije piwo siedząc na kanapie.

- Napij się czegoś - Styles uśmiecha się do mnie, po czym odchodzi w stronę schodów, przy których stoją dwie dziewczyny i jeden chłopak. Nie mam nawet ochoty przyjrzeć się dokładniej, kim są te osoby.

Rozglądam się po domu i kiedy odnajduję kuchnię, idę do niej. Siadam na stołku przy wyspie kuchennej i wyciągam telefon, po czym dzwonię do Violet. Nie odbiera.

- Lily, co ty tu robisz? - słyszę znajomy głos obok siebie i natychmiastowo odwracam głowę. Obok mnie stoi Niall z drinkiem w ręce.

Zauważam, że dom zapełnia się coraz większą ilością ludzi.

- Sama nie wiem - mówię rozpaczliwym tonem. - Co ty tu robisz?

- Głupie pytanie - śmieje się pogodnie i klepie mnie po ramieniu.

No tak, przecież jest na przedostatnim roku.

- Chodź do salonu, nie siedź tu sama - blondyn robi zdziwioną minę, kiedy widzi mój ponury wyraz twarzy. - Z kim przyszłaś?

- Ze mną - słyszę ostry, głęboki głos i widzę stojącego za Niall'em szatyna.

Blondyn posyła mi przepełnione niezrozumieniem spojrzenie i wychodzi.

Harry przewraca oczami, a jego dłonie są zaciśnięte w pięści. Jestem ciekawa, dlaczego zareagował tak na Horana.

Szatyn podchodzi do mnie i obejmuje mnie w talii. Próbuję go odepchnąć, ale czuję od niego już całkiem wyraźny odór wódki; mimo tego, że jesteśmy tutaj niecałe pół godziny.

- Przepraszam, że cię zostawiłem - mówi mi. Pewnie wygląda to zabawnie, ponieważ moja twarz całkowicie nie wyraża żadnych emocji oprócz irytacji.

- Spoko - zdejmuję jego ręce z mojej talii i ignorując go, wychodzę z kuchni.

- Nie rozumiem cię - słyszę jego głos za moimi plecami i moja irytacja wzrasta. - Dlaczego nie bawisz się jak normalni ludzie? - prycha.

Staję i odwracam się, aby na niego spojrzeć.

- Lilith, czy ty nie lubisz imprez?

- Lubię - zaprzeczam mu.

Lubię imprezy?

Tak, ale tylko w dobrym towarzystwie.

- Czyli po prostu jesteś sztywniarą? - obserwuję, jak na jego twarzy pojawia się cwany uśmieszek.

- Nie jestem - czuję, jak robi mi się gorąco.

- Powiadasz? - Styles śmieje się grzebiąc w swojej kieszeni. Wyciąga z niej skręta i zapalniczkę. - Masz.

Moje oczy rozszerzają się i mam ochotę uciec. Ostatnie co chcę zrobić, to brać do ust jakikolwiek narkotyk.

- Zapal i się wyluzuj - szatyn wzrusza ramionami.

- Wolę się upić do nieprzytomności niż palić marihuanę - spluwam i wytrącam mu jointa z dłoni. - Ty też dzisiaj nic nie palisz - przypominam mu.

- Lilith, coraz bardziej mi się podobasz - Harry śmieje się gardłowo i podchodzi bliżej mnie. Zbyt blisko.

Kładzie swoje duże dłonie na moje biodra i przyciska mnie do ściany. Nie myślę w tym momencie, jestem po prostu nieświadoma tego, co się właśnie dzieje.

Szatyn opiera swoje czoło o moje i wpatrując się głęboko w moje oczy, oblizuje wargę. Serce przyśpiesza mi niemal natychmiast, a moje ręce wędrują na jego barki. Miękkie wargi Harry'ego lądują na moich. Przeklinam się w myślach za to, że wpuszczam go do środka i odwzajemniam pocałunek. Jestem kompletnie zadurzona w jego dotyku i tym, w jaki sposób porusza swoim językiem i ustami. Smakuje alkoholem i narkotykami - dwie rzeczy, które tępię najbardziej; chociaż teraz moje kolana dosłownie się uginają.

Moje oczy się otwierają kiedy mężczyzna przerywa pocałunek gwałtownie się odsuwając. Mam mroczki przed oczami i mimo wszystko duży uśmiech na twarzy.

- Lilith, to nie powinno było się zdarzyć - mówi ostro i niewzruszenie odpychając mnie od siebie, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię.

Odnoszę wrażenie, jakby całe życie uleciało mi przed oczami.

- Jasne - odpowiadam łamiącym się głosem, po czym wymijam go i wychodzę z domu bractwa.

Nie zwracam uwagi na mijających mnie ludzi ani na Harry'ego, który pewnie od razu odszedł do swoich znajomych.

Zimne powietrze uderza moją twarz po której spływają pojedyncze łzy. Przyśpieszam kroku i wychodzę na ulicę. Nie mam nawet pojęcia, gdzie do cholery jestem.

Czuję się poniżona, głupia i wykorzystana. Nawet nie wiem dlaczego się tym tak przejęłam, ale poczułam lekkie ukłucie w sercu.

Styles jest nic nie wartym śmieciem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz