Rozdział 4



Siedzę sztywno na skórzanym fotelu w aucie Harry'ego. Zastanawiam się, skąd wziął pieniądze na taki samochód.

Z trudem oddycham i trzymam się kurczowo mojej torebki na kolanach, kiedy chłopak przejeżdża z zawrotną prędkością na czerwonym świetle. Puls mi przyśpiesza i ciężko wydycham powietrze. Zaczynam żałować, że przystałam na propozycję szatyna.

- Boisz się? - odwraca głowę w moim kierunku nie patrząc na drogę. Jego źrenice się powiększają, a na ustach majaczy mu nikły uśmiech.

Tak, cholernie boję się tego świra.

- Patrz na drogę - mówię przez zaciśnięte zęby.

- Nie muszę - śmieje się gardłowo.

Otwieram oczy w przerażeniu. Ten człowiek jest faktycznie głupi.

Albo naćpany.

Chłopak zatrzymuje się pod blokiem, który zdecydowanie nie jest naszym. Bez słowa wychodzi i zatrzaskuje za sobą drzwi. Marszczę brwi, kiedy widzę jak obraca się w moją stronę z kluczykiem w ręce i zamyka samochód. Zaczynam panikować i walić pięściami w szybę. Dlaczego do cholery mnie tu zamknął?

Rozglądam się nerwowo po okolicy. Wygląda dwa razy gorzej, od mojej. Jest po dwunastej, w ciemnych uliczakch pewnie roi się od przestępców i pedofili czekających na ofiary.

Może przesadziłam, ale naprawdę się boję.

Wyobrażam sobie, jak ktoś podbiega do samochodu i wybija szybę, po czym mnie zabija. Od zawsze miałam takie chore sceny w głowie.

Wzdrygam się, chcąc jak najszybciej wyjść z auta. Szarpanie za klamkę nic nie daje. Przejeżdżam palcami po wszystkich guzikach, aż wkońcu znajduję ten jeden od blokady. Naciskam go i wyskakuję z samochodu zanim jeszcze Styles nie zniknął mi z zasięgu wzroku.

Nie wiem dlaczego to robię, ale moja desperacka rządza dowiedzenia się, o co, kurwa, chodzi wzrasta. Zaczynam biec w kierunku mężczyzny i przeklinam się w myślach za założenie jednych z wyższych szpilek.

Styles gwałtownie staje i odwraca się. Pewnie usłyszał moje kroki za sobą. Jego mina jest bezcenna.

- Co ty kurwa robisz - krzyczy do mnie, kiedy stoję już obok niego. Cofam się lekko zdezorientowana.

- Ty mi powiedz, co ty robisz - mówię.

Harry wzdycha ze złością i przeczesuje swoje włosy palcami. Wyciąga z kieszeni coś podobnego do papierosa, ale pachnącego zdecydowanie inaczej. Skręt.

- Jesteś taka głupia - warczy przez zęby, na co jeszcze bardziej się cofam. Chciałam mu się zaśmiać prosto w twarz, ale jednocześnie zrobiło mi się przykro.

- Mówi największy frajer, jakiego kiedykolwiek poznałam - splunęłam.

Szatyn śmieje się i chce coś powiedzieć, ale głośny trzask wytrąca go z równowagi. Obracam się za siebie i widzę wychodzącego z bloku faceta.

- Kogo my tu mamy - podejrzany mężczyzna gwiżdże.

- Tommy, słoneczko, właśnie do ciebie szedłem - Harry wymija mnie, podchodząc bliżej wysokiego, umięśnionego chłopaka.

Nie mogę odczytać wyrazu twarzy Styles'a; zresztą, jak zwykle.

- Kochanie, ile kreseczek dzisiaj wciągnąłeś? Bo trochę za daleko zaszedłeś - mówi ciemny blondyn.

Krzywię się na ich przezwiska, ale słychać jad w ich głosach. Nie wiem jak się zachować, więc po prostu stoję tak, jak stałam i marznę na wietrze.

- Wystarczająco dużo - spluwa Styles, po czym jego pięść z impetem uderza lewą stronę żuchwy chłopaka.

Z moich ust wydobywa się nikły pisk, kiedy ten niemalże natychmiast oddaje szatynowi w brzuch. Moje ciało jest sparaliżowane. Tak samo, jak chcę stąd uciec, chcę w jakiś sposób zapobiec bójce.

Nerwowo tupię nogami i ciągnę za kosmyk włosów. Muszę wyglądać jak idiotka, ale nie dbam o to.

Harry przypiera faceta do muru i okłada go z całych sił pięściami, czasami kopiąc po nogach. Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś w takiej furii. Jestem naprawdę przerażona.

Impulsywnie podchodzę od tyłu do szatyna i odpycham go od tego człowieka. Przynajmniej próbuję odepchnąć, ponieważ nie daję rady. Jest zbyt silny.

Udaje mi się jednak zwrócić jego uwagę, czego bardzo żałuję. Szatyn ze złością w oczach odpycha mnie od siebie na tyle mocno, że upadam na twardym betonowym chodniku. Łzy cisną się do moich oczu i pozwalam im wypłynąć. Szczypią mnie dłonie, na które upadłam. Są lekko poranione.

Ocieram łzę z kącika oczu i panikuję. Nie zwracam nawet uwagi na przebieg bójki obok mnie. Mam tylko nadzieję, że kimkolwiek jest Tommy, odpłaci się Harry'emu.

- Idziemy - czuję silny uścik na moim ramieniu, który podnosi mnie z ziemi. Ciężko oddycham i ledwo staję na nogach.

Patrzę z pogardą na twarz szatyna. Jego oczy są jeszcze bardziej przekrwione, niż wcześniej. Zastanawia mnie to, jakim cudem wyszedł z tej bójki bez szwanku. Nogi same prowadzą mnie za nim, ponieważ chłopak mnie ciągnie.

Odwracam się i szybko spoglądam na leżącego pod murem człowieka. Nie wiem, czy jest martwy, czy nieprzytomny. Chcę dzwonić na policję lub pogotowie, ale jakaś część mnie po prostu wie, że nie mogę tego zrobić.

Ze łzami w oczach zostaję wręcz wepchnięta do samochodu chłopaka. Boję się go i nienawidzę tak mocno, że to przechodzi ludzkie pojęcie.

- Nie znasz mnie.

Po kilku minutach drogi słyszę zachrypnięty głos Styles'a i patrzę na niego. O co mu chodziło? Nie odpowiadam i opieram się o szybę. Wydaje mi się, że nie byłabym nawet w stanie cokolwiek odpowiedzieć.

- Jesteś taka naiwna - śmieje się szorstko. - Taka... głupia.

Kiedy jego słowa do mnie docierają, otwieram szerzej oczy, a mój wskaźnik gniewu gwałtownie wzrasta.

- Zamknij się - mówię twardo, zaskoczona własnymi słowami.

- Pewnie myślisz, że jestem chujem - nie zdejmując stopy z pedału gazu, obraca głowę w bok i wpatruje się natarczywie w moje oczy. - Masz rację - uśmiecha się arogancko.

Kręcę głową z irytacją.

❁ ❁ ❁

Zakładam kurtkę ociężałymi ruchami i chwytam swoją torbę z książkami. Boli mnie głowa jak cholera po wczorajszym, a właściwie dzisiejszym zdarzeniu. Drugi raz z rzędu nie wyspałam się.

Wychodzę z domu i błagam o cud, aby nie spotkać na klatce tego psychopaty. Zakluczam drzwi i schodzę powoli po schodach. Z każdym krokiem mam wszystkiego dosyć coraz bardziej. Czeka mnie poważna rozmowa z Violet, dlaczego zostawiła mnie wczoraj w klubie, a potem nawet nie zadzwoniła. Jestem na nią zła.

Poprawiam moje ciemno brązowe włosy i przyciągam do siebie główne drzwi, w celu otworzenia ich. Chłód uderza we mnie, kiedy wychodzę na dwór. Mam jeszcze godzinę do zajęć, więc nie mam zamiaru się śpieszyć. Jako cel obrałam sobie pójście do kawiarni, abym miała choć trochę sił na resztę dnia.

Popycham przeszklone drzwi kawiarenki, która znajduje się dwie ulice od mojego bloku. Zaciągam się bajecznym zapachem świeżo mielonej kawy i rozglądam się. W środku są dwie, może trzy osoby. Mój wzrok pada na jedną stojącą przy ladzie i oddech momentalnie przyśpiesza.

Mam wybór.

Zachowywać się normalnie i ignorować typa, lub uciec.

Jestem osobą uparcie dążącą do wszystkiego, co sobie zaplanuje, więc wybieram pierwszą opcję. Potrzebowałam kawy jak cholera, a Styles nie będzie mi odbierał niczego od życia.

Podchodzę do lady i zachowuję się, jakbym go nie znała.

- Dzień dobry, Lilith - mężczyzna mówi wpatrując się w swój kubek kawy.

Udaje, że go nie słyszę i zamawiam podwójną latte.

- Widzę, że kalorycznie - szatyn chichocze.

Przekręcam się, aby na niego spojrzeć. Zupełnie inny człowiek. Jest uśmiechnięty, pogodny i co najdziwniejsze - miły.

- Wyspałaś się? - pyta.

- Gadasz do ściany? - mówię ironicznie. Nie mam ochoty z nim rozmawiać.

- Nie, ale mam takie wrażenie - śmieje się szczerze.

- Po prostu zostaw mnie w spokoju - mówię bezczelnie patrząc mu w oczy.

Jakaś iskierka z nich znika, a zastępuje ją ta sama głębia i intensywność jaką widziałam wcześniej.

- Chciałbym powiedzieć to samo tobie, ale nie dociera - szatyn odpowiada wrednym tonem i kładzie pieniądze przy kasie, po czym wychodzi z kawiarni.

Ten człowiek jest bipolarny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz