Rozdział 7



- Dobry masz kontakt ze Styles'em? - pyta się mnie James popijając swoją gorącą kawę.

Jest sobotni ranek, a on zabrał mnie na spacer po parku.

- Nie mam z nim kontaktu - mówię szczerze. - Jest po prostu moim sąsiadem.

- Akcja ratunkowa w łazience wyglądała bardzo... - chłopak zwalnia i patrzy się na mnie. - Osobiście - dobiera słowa, które według mnie, kompletnie nie opisują tego, co wydarzyło sie wczoraj.

- Jeśli ratowanie komuś tyłka jest dla ciebie osobiste, to pozdrawiam - śmieję się.

Chłopak przewraca oczami i proponuje, aby chwilę odpocząć na mahoniowej ławce przy jednym z dębów. Sprawdzając, czy drewno nie jest brudne, siadam i odprężam się.

- To po prostu wyglądało, jakbyście byli ze sobą blisko - James wzrusza ramionami, a ja prawie wylewam gorącą kawę na swoje spodnie.

Nie wiem co mu odpowiedzieć, więc tylko kręcę głową w rozbawieniu. Jego pogląd na moją relację ze Styles'em był po prostu śmiechu warty.

- Nie jestem pewien, czy zdajesz sobie sprawę, jaki on jest - brunet zwraca się do mnie po raz kolejny. Tym razem jego słowa trafiają do mnie jak z procy. Nie wiem dlaczego, ale czuję chęć postawienia Harry'ego w pozytywnym świetle.

- Znasz go? - wzdycham i patrzę się prosto przed siebie. Gubię się we własnych myślach. Dlaczego powiedziałam coś takiego? W końcu ja także nie znam Styles'a.

- Nie osobiście - mówi mając bardzo dziwną minę. - Ale widuję go na imprezach, poza tym ludzie mówią - przerywam mu.

- Ludzie mogą mówić o tobie różne rzeczy - przewracam oczami. - Mam wierzyć w każde ich słowo?

Nie powinnam się tak bulwersować, ale naprawdę denerowało mnie takie podejście. Nigdy nie lubiłam oceniania ludzi po opinii innych.

Kiedy James wstaje z uśmiechem na twarzy i podaje mi rękę, abym również zrobiła to samo co on, wydaje mi się, że go uciszyłam.

Dopijamy swoje kawy i idziemy jak zwykle do pizzerii niedaleko akademika. Stołowanie się tam jest jak tradycja; w tej restauracji można spotkać każdego studenta.

Przebolałam już jedzenie tak tłustego jedzenia jak pizza, jednak nie brakuje tam bardzo dobrych sałatek i makaronów, które namiętnie zamawiam.

Dochodzi pora lunch'u, w której wchodzimy do The Flaw, ponieważ tak nazywa się pizzeria. Większość stolików jest zajęta przez grupki ludzi z uczelni.

Muszą naprawdę dobrze na nas zarabiać.

Siadamy przy oknie i składamy zamówienie na dwa bananowe smoothie, sałatkę i małą pizzę z rukolą. Po chwili James oświadcza, że idzie do toalety.

Wyciągam z kieszeni telefon i w skutku nudy zaczynam przeglądać moją galerię zdjęć. Uśmiecham się, kiedy docieram do moich starych albumów jeszcze z przed rozpoczęciem nauki tutaj.

- Dzień dobry, Lilith - słyszę nad sobą głęboki głos. Wykrzywiam usta w uśmiechu mimowolnie, wiem kto stoi obok mnie.

- Lepiej się dzisiaj czujesz? - pytam go, kiedy siada na przeciwko mnie na miejscu James'a, ktory zniknął na dłużej w toalecie.

Loki szatyna są zaczesane do góry, jednak znajdują się w lekkim nieładzie. Jego oczy już nie są tak przekrwione jak wczoraj, za to siniak wokół jego lewego oka wygląda jeszcze gorzej. Jest wręcz fioletowy.

- Tak - kiwa głową pocierając kciukiem po swojej dolnej wardze, na której także ma ranę. - Jesteś tutaj sama?

- James jest w łazience - mówię luźnym tonem. Zupełnie inaczej czuję się w towarzystwie Harry'ego po tym wszystkim, co się stało. Jest specyficzny, ale nie boję się go.

- Oh - prycha rozbawiony. - Nadrabiacie wczorajszy wieczór?

Marszczę brwi.

- Nie koniecznie - mówię prawdę. Orzeźwiający spacer po parku i wypad na pizze nie równa się z wyjściem na kolację.

Mężczyzna bawi się srebrnym zegarkiem na jego lewym nadgarstku.

- Czekasz na kogoś? - pytam się go, może niezbyt grzecznie.

- Nie koniecznie - mówi zabawnym tonem naśladując mnie, a ja przewracam oczami.

Więc po co tu przyszedł?

- Kim jest Louis? - przypomina mi się wczorajszy niebieskooki mężczyzna, który odwiedził mnie w mieszkaniu.

- Taki dupek - śmieje się.

Zauważyłam, iż płeć męska ma to do siebie, że niezależnie czy kogoś lubią czy nie, nazywają go obraźliwie.

- Lilith, chciałem ci podziękować za wczoraj - Harry zbliża się do mnie i mówi cichym tonem.

- Dziękowałeś już - uśmiecham się; nie wiem co o tym myśleć.

- Ale w jakim stanie - słychać, że jest mu wstyd.

Czuję, jak robi mi się gorąco. Nie wiem nawet, dlaczego. Obracam się, żeby zobaczyć czy James już wraca, jednak nie widzę go.

- Słaby chłopak, jeśli zostawia dziewczynę na tak długi czas - Harry mówi tak nagle, że prawię podskakuję na siedzeniu.

Muszę przyznać, że on naprawdę nie jest zły.

- Nie jest moim chłopakiem - bełkoczę niechętnie.

- On cię pragnie - szatyn kpi z James'a. - Widać to w jego nastoletnich oczach.

Nie wiem dlaczego tak bardzo zależy mu na podkreślaniu moje i James'a wieku.

- Twoje za to są stare jak świat.

Wiem, słaby tekst.

- Są po prostu dojrzałe, a to jest różnica - odpowiada głęboko patrząc mi w oczy. Czuję się skrępowana jego spojrzeniem i uciekam wzrokiem do okna.

- Jesteś pewna, że cię nie wystawił? - Harry spogląda na zegarek i mówi znaczącym tonem.

- Poszedł do toalety, może jest kolejka - tłumaczę się sama przed sobą. Faktycznie długo nie było już James'a.

- Obok toalet jest tylne wyjście - Harry rzuca obojętnie. Czy on daje mi coś do zrozumienia?

Po sekundzie słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości na mój telefon i widzę mały uśmieszek na ustach szatyna.

"Przepraszam Lily, ale wrócę do ciebie za 30 minut. Coś bardzo pilnego mi wypadło!"

Po przeczytaniu wiadomości od bruneta, patrzę na Styles'a. Wygląda jakby dokładnie wiedział, co było w niej napisane.

- Znasz James'a - mówię krótko, na co on tylko się uśmiecha i wzrusza ramionami. Wiedziałam!

- Nie będę się wtrącał w wasze dziecięce romanse - szatyn śmieje się kpiąco.

Jestem zła na James'a, tak się nie postępuje. Nie mam zamiaru sama jeść jedzenia, które miało zaraz być. Nie mam także zamiaru sama za nie płacić.

- Chcę stąd wyjść - mówię do Harry'ego, sama nie wiem dlaczego.

- Znam fajne miejsce - szatyn wstaje i patrzy na mnie z błyskiem w oczach. Chyba oczekuje ode mnie, że z nim gdzieś pójdę.

Rzucam mu lekko sceptyczne spojrzenie, ale kiedy łapie mnie za rękę, przemyślam to od początku. Może nie będzie tak źle.

- Zanim gdziekolwiek z tobą pójdę - mówię, ale przerywa mi.

- Muszę podpisać na piśmie, że cię nie zabiję - przewraca oczami tak, jakby mi czytał w myślach. Jestem naprawdę pod wrażeniem, ponieważ sama chciałam powiedzieć coś w tym stylu.

Zakładam kurtkę i kątem oka zauważam, jak Harry kładzie pieniądze na stole. Kiedy chcę coś powiedzieć, on pociąga mnie za rękę i wychodzimy.

Czułam wzrok wszystkich na sobie.

Podchodzimy do czarnego samochodu mężczyzny, a on sam otwiera mi drzwi od strony pasażera. Patrzę na niego pod wrażeniem. Wow.

Harry wycofuje auto z przed pizzerii i wyjeżdża na prostą drogę. W radiu rozbrzemia głośna muzyka; właśnie leci jedna z piosenek Kings Of Leon. Mężczyzna wystukuje palcami jej rytm na kierownicy, a ja zaczynam coraz bardziej zastanawiać się, czy nie popełniłam błędu. Owszem, jestem zła na James'a i nie mam ochoty go już dzisiaj oglądać, ale nigdy nic nie wiadomo ze Styles'em.

- Skąd znasz James'a? - pytam.

- Jest bratem mojego znajomego, nie znam go zbyt dobrze - mówi patrząc prosto w moje oczy. Mam ochotę chwycić go za brodę i przekręcić głowę do poprzedniej pozycji, ale jestem zbyt nieśmiała. Zamiast tego, mówię ledwo słyszalnie, aby patrzył na drogę.

Jestem ciekawa, jakiego znajomego. James nie wspominał mi nic o tym, że ma brata.

- Możesz być spokojna, to dobry chłopak - Harry śmieje się. Mam wrażenie, że ze mnie.

Kilka minut później dojeżdżamy pod budynek siłowni; tej samej, w której był wtedy Niall z paczką.

- Dlaczego, do cholery, zabrałeś mnie na siłownię? - mówię wychodząc z auta. Okrążam je i staję obok Harry'ego, który wyciąga z bagażnika jakąś torbę.

- A co ty myślałaś, że zabiorę cię na zieloną łąkę, żeby pozrywać fiołki? - prycha zamykając samochód i idąc w stronę drzwi.

No właśnie. Co ja sobie myślałam?

Decyduję się iść za nim do środka. Widzę, jak wita się z recepcjonistką i czeka na mnie.

- Co ja będę tu robić? - fukam zakładając ręce na piersiach.

- Pokażę ci wiele fajnych rzeczy.

Szatyn łapie mnie za rękę i wchodzi przez drzwi z napisem "szatnia". Nie wiem dlaczego przyjmuję jego dotyk tak łatwo.

Znajduję się w szarym pomieszczeniu, w którym śmierdzi potem. Domyślam się, że to nie jest damska ani uniwersalna szatnia. Jestem w męskiej przebieralni.

Całe dwie ściany są zapełnione rzędem szafek, a na wprost mnie znajduje się łazienka. Widzę jak Harry zdejmuje swoją kurtkę, a pote koszulkę. Zanim postanawiam obrócić sie, aby go nie podglądać, mój wzrok ląduje na jego ranie. Cały czas jest owinięty w biodrach bandażem elastycznym; musi być mu strasznie nie wygodnie.

- Lilith, rozbierz się - mówi do mnie, a ja odwracam się z szokiem wypisanym na twarzy. Stoi tylko w sportowych spodenkach.

- Przepraszam? - prycham rozbawiona. Chyba nie myśli, że się rozbiorę.

- Chyba nie będziesz tak stać w tej kurtce - patrzy na mnie jak na idiotkę. Czerwienię się lekko ze złości i zdejmuję ją z siebie, ponieważ w pomieszczeniu faktycznie jest gorąco.

- Zadowolony? - mówię do siebie podając mu moją własność, którą chwilę później kładzie na swojej torbie.

- Jeśli masz coś pod spodem, zdejmij to - wskazuje na moją bluzę. Owszem, pod spodem mam bokserkę, ale nie mam najmniejszego zamiaru się rozbierać. Czy on oczekiwał, że będę ćwiczyć?

- Po co? - pytam go zirytowana.

- Pokażę ci dobry sposób na wyładowanie gniewu - śmieje się ze mnie.

Chłopak podchodzi bliżej mnie. Góruje nade mną, jest wyższy o jakieś dziesięć centymetrów. Kładzie swoje dłonie na moich biodrach, chwytając w palce skrawek mojej bluzy. Chcę go odepchnąć, jesteśmy zbyt blisko siebie, ale ciało odmawia mi posłuszeństwa. Przeklinam się w myślach za to, jaka jestem głupia.

- Dlaczego jesteś dla mnie miły? - burczę, patrząc na jego twarz. Teraz czuję trochę żalu; podbite oko nie wygląda za dobrze.

- Bo ty jesteś dla mnie wredna - uśmiecha się pokazując dołeczki w policzkach; chyba ukradł mi moją wymówkę.

Przewracam oczami i wzdychając, zdejmuje jego dłonie i ze mnie i ściągam bluzę.

Zostając w samej białej bokserce, jeansach (które na szczęście są wygodne) i vansach podążam za Harry'm na salę do ćwiczeń. Nie mogę oderwać wzroku od napinających się mięśni na jego plecach, kiedy idzie.

Przechodząc pomiędzy różnymi przyrządami, mijamy Zayn'a i jakiego drugiego chłopaka, podnoszących sztangi. Harry wita się z nimi, a ja stoję jak taki czub, kompletnie nie wiedząc co ze sobą zrobić.

- Kogo ze sobą przyprowadziłeś? - mówi nagle krótko ostrzyżony brunet, uśmiechając się do mnie.

- Lilith, jest moją sąsiadką - Harry odpowiada tonem wypranym z emocji.

- Lily - poprawiam go.

- Miło mi cię poznać, jestem Liam - mężczyzna podaje mi rękę, dalej się uśmiechając. Wygląda naprawdę sympatycznie, przynajmniej bardziej od Harry'ego i Zayn'a.

Zauważam, że żaden z kumpli Harry'ego nie zwrócił uwagi ani na jego twarz, ani na jego bok.

- Mnie również - odpowiadam potrząsając jego dłoń.

Zastanawiam się, kim jest Liam. Dilerem? Narkomanem? Bokserem? A może płatnym zabójcą?

Ponieważ Harry Styles zdecydowanie nie obraca się w normalnym towarzystwie.

Szatyn wymienia z nimi jeszcze kilka zdań, zanim ponownie chwyta mnie za rękę i prowadzi na koniec sali.

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego ciągle łapie mnie za dłoń.

Podchodzimy do wiszących i stojących worków bokserskich. Harry bierze dwie pary rękawic, a jedną podaje mi. Patrzę się na niego, czy aby ze mnie nie żartuje.

- Uderz mnie - mówi.

Co?

Zaczynam się śmiać i odwracam się od niego, chcąc odejść i usiąść.

- Nie śmiej się! - Harry zatrzymuje mnie. - Pomyślałem, że przyda ci się nauczyć trochę samoobrony.

- Dlaczego? - marszczę brwi.

- Sam nie wiem - szatyn mówi sarkastycznie i przewraca oczami. - Jesteś słaba.

Ja jestem słaba? Zakładam rękawice bokserskie i prycham.

Ciśnienie mi podskakuje, kiedy widzę szeroki uśmiech zwycięstwa na ustach chłopaka. Podchodzę do niego i niespodziewanie, przynajmniej jak dla mnie, wymierzam mu cios w ramię.

- To naprawdę bolało! - mężczyzna żałośnie zawył i skulił się. Przeraziłam się, że trafiłam go w jakiegoś siniaka czy ranę.

- Jezus, przepraszam! - mówię piskliwie i podchodzę bliżej niego. Nadal tkwi zgięty w pół, więc ściągam jedną rękawicę i klepię go.

- Żartuję - Harry podnosi się do pozycji stojącej i pokazuje mi język.

Mam ochotę go uderzyć, dosłownie.

- Podbiłabym ci to twoje drugie oczko - próbuję brzmieć groźnie, ale w wyniku tego jedynie oboje wybuchamy śmiechem.

Słyszę dźwięk mojego telefonu i wyjmuję go z tylnej kieszeni moich spodni. James.

- Tak? - odbieram.

- Lily, gdzie jesteś? - mówi zawiedzionym tonem. Jedyną osobą, która powinna być zawiedziona, jestem ja.

- Na siłowni.

- Oh - wzdycha. - Przyjadę po ciebie - mówi po chwili.

- Nie, poradzę sobie - odpowiadam trochę zbyt ostrym tonem. Harry patrzy się na mnie pewnie domyślając się, z kim rozmawiam.

- Jesteś tam ze Styles'em? - słyszę jego spięty głos.

- Naprawdę musze kończyć, James - mówię, nie chcąc mu się tłumaczyć. - Widzimy się w poniedziałek?

- Jasne - rozłącza się.

Zirytowana wkładam telefon spowrotem do kieszeni i patrzę na rozbawionego Harry'ego. Rozkłada ramiona dając mi do zrozumienia, że mogę się na nim wyżyć. Podchodzę do niego i dowcipnie boksuję jego klatkę piersiową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz