Rozdział 11



Nerwowo tupię nogami podczas siedzenia na kanapie w przebieralni, a właściwie pokoju Harry'ego. Próbuję doszukać się kolejnego powodu dlaczego szatyn jest dla mnie wyjątkowo miły oraz troskliwy. Zastanawiam się także, dlaczego do kurwy nędzy jeszcze nie uciekłam z tego pomieszczenia.

Styles przebiera ubrania w szafie i wybiera jakieś. Wzdycham i podziwiam jego muskularne plecy. Zdaję sobie sprawę, że jest chyba jedynym mężczyzną, który tak na mnie działa, jednocześnie nie działając w ogóle. Bo przecież Styles jest dla mnie nikim, prawda? Przynajmniej to próbuję sobie wmawiać. Zawsze byłam osobą przyjacielską i kontaktową, więc nienaturalne dla mnie jest odpychanie od siebie kogoś, kto jest dla mnie miły. A w chwili obecnej Styles jest.

Mężczyzna gwałtownie odwraca się, kiedy drzwi do pokoju zostają otwarte, a przez nie wchodzi jakaś dziewczyna. Blondynka kompletnie ignorując wszystko dookoła, idzie pewnym siebie krokiem i rzuca się na szyję Harry'emu gratulując mu wygranej walki. Szatyn przewraca oczami.

Poznaję tą dziewczynę. To ta sama blondynka, która była wtedy w klubie. Właściwie, to jakbym mogła zapomnieć te szczudła, które służą jej jako nogi.

- A kto to? - dziewczyna rzuca opryskliwie w moją stronę.

Nie rozumiem dlaczego wszyscy znajomi Styles'a mają to do siebie, że gdy mnie widzą po raz pierwszy, to zamiast normalnie się przedstawić, mówią coś w teń deseń.

Czy tak trudno jest powiedzieć swoje imię, albo po prostu zapytać wprost, kim jestem?

- Jestem Lily - uśmiecham się sztucznie, kiedy wstaję.

- I mam rozumieć, że właśnie wychodzisz? - dziewczyna podchodzi bliżej mnie i mierzy mnie bardzo, ale to bardzo poniżającym spojrzeniem.

Co za dziwka.

- Oczywiście, chciałabym - zaczynam do niej mówić. - Ale nie przyszłam tu o własnych siłach, wyjść też nie zamierzam - posyłam jej przesłodzony uśmiech zerkając na szatyna.

Nie wiem kim jest ta blondynka, ale moge się domyślać, że leci na Styles'a. Może to jego dziewczyna?

Po moich słowach panuje głucha cisza w pokoju. Styles wymienia ze mną krótkie spojrzenia, które kompletnie nie wiem co oznaczają.

Pewnie ta dziewczyna jest jego dziewczyną.

Na sto procent jest.

- Więc kim ty jesteś? - po raz kolejny uśmiecham się. To trochę kompromitujące dla tej kobiety, że jeszcze mi się nie przedstawiła. Co z tego, że zapewne jest starsza. Wyraża wobec mnie kompletny brak szacunku oraz kultury osobistej.

- Aubrey Abbot - zarzuca swoimi niemalże białymi włosami za ramię i trzepocze sztucznymi rzęsami. Gdyby nie była taka nienaturalna, byłaby naprawdę śliczna. W chwili obecnej niestety wygląda jak Lady Gaga i Amanda Seyfried w jednym.

Aubrey przedstawiła mi się, jakby była jakąś gwiazdą. Powinnam się wstydzić, że jej nie znałam?

- Pewnie chodzisz z Harry'm - mówię sarkastycznie, patrząc jak dziewczyna próbuje się zbliżyć do szatyna.

Mężczyzna śmieje się i kręci przecząco głową, po czym każe wyjść blondynce. Biedna Aubrey nie wygląda na zadowoloną, cóż, takie jest życie. Mam nadzieję, że zobaczę ją jeszcze tego wieczoru.

Żartuję.

Kiedy Harry jest już ubrany, podchodzi do małego stoliczka i wyciąga coś z kieszeni swoich spodni. Ja stoję przy drzwiach niecierpliwiąc się, kiedy wyjdziemy z tego pokoju.

Mężczyzna rozsypuje trochę białego proszku i zwija srebrny papierek w rurkę, po czym pochyla się nad stolikiem.

Panikuję, nie wiem jak się zachować w tej sytuacji. Mam po prostu stać i gapić się, jak ktoś wciąg kokainę na moich oczach?

Oczywiście, to nie jest nic wielkiego, jednak nie chcę przebywać sam na sam z osobą pod wpływem.

Chociaż wiele razy już miałam do czynienia z naćpanym Styles'em.

Niemal natychmiast znajduję się przy boku dwudziestotrzylatka i szybkim ruchem strzepuję narkotyki na podłogę. Nie myślę o konsekwencjach.

Jestem taka głupia.

- Lilith - Harry podnosi się, a jego oczy lustrują uważnie moją twarz. Jestem zestresowana, nawet bardzo. - Co to miało znaczyć?

Nie wiem. Nie wiem, kurwa, nie wiem co to miało znaczyć.

Nie odpowiadam spuszczając wzrok na rozsypaną na podłodze kokainę. Krzywię się lekko, kiedy widzę, że czubki moich butów także są opruszone białym proszkiem.

- Jeśli też chcesz, wystarczyło powiedzieć - szatyn mówi rozbawiony i kładzie ręce na moich biodrach.

Jestem zbyt zdziwiona tym, że nie zaczął na mnie krzyczeć, więc nie reaguje na jego dotyk.

Kiedy mężczyzna przyciąga mnie do swojego torsu, bicie mojego serca oraz oddech gwałtownie przyśpieszają. Czuję nadchodzące kłopoty, ale po raz kolejny ciało odmawia mi posłuszeństwa.

- Lilith - niech on przestanie mnie tak nazywać; w innym razie umrę. - Dlaczego przyszłaś na moją walkę? - Harry mruczy do mojego ucha.

Nie przyszłam na twoją walkę, Styles. Przyszłam tu w towarzystwie.

- Nie chciałam - z trudem wypowiadam te słowa. Czuję jego oddech na mojej szyi, co doprowadza mnie wprost do szaleństwa.

Jednocześnie Harry samym sobą mnie odpycha i wzbudza obrzydzenie przez jego zachowanie, pracę oraz nałogi; jednak sposób, w jaki do mnie mówi, nawet w jaki mnie zwyczajnie dotyka jest elektryzujący.

- Skarbie, nie pytam się czy chciałaś - Harry opiera swoje czoło o moje, wpatrując się głęboko w moje oczy. Mam cholerne szczęście, że mnie trzyma. W przeciwnym razie przez moje uginające się kolana leżałabym na podłodze.

Zaraz.

Jak on mnie nazwał?

- Pytam się, dlaczego tu jesteś - Harry mówi tym samym, opanowanym tonem.

- Przyszłam ze znajomymi - mówię prostując się. Albo teraz wezmę się w garść, albo będzie ze mną naprawdę źle.

- Gdzie w takim razie oni teraz są? - ton mężczyzny robi się nieco bardziej ostry, kiedy się od niego odsuwam. Nie wygląda na zadowolonego.

- Też się nad tym zastanawiam - przytakuję mu i przygryzam mój policzek od wewnętrzej strony.

Wychodzimy z pokoju, w którym przebywaliśmy i idziemy w stronę tego samego tylnego wyjścia, przez które tu weszłam z James'em i Violet. Styles tradycyjnie chwyta mnie za rękę i ciągnie za sobą.

Sama nie wiem dlaczego jestem mu taka uległa; po prostu nie mam nad tym kontroli.

Szatyn popycha drzwi i po chwili znajdujemy się w ciemnym zaułku na tyłach klubu. Jest jeszcze ciemniej niż kiedy dotarłam tu ze znajomymi. Za żadne skarby świata nie przyszłabym tutaj sama, jest po prostu upiornie.

Styles wydaje się być czymś bardzo zaaferowany, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak szybkim tempem idzie. Nie mogę nadążyć za jego dużymi krokami.

Zapewne tak samo jak ja, nie może się doczekać aż wróci do domu.

Dochodzimy do samochodu mężczyzny, jednak ten gwałtownie staje przed nim, przez co na niego wpadam. Nie byłam przygotowana na taki przebieg wydarzeń. Stojąc blisko niego słyszę, jak przeklina pod nosem.

- Lilith - Harry mówi zachrypniętym głosem, przez co robi mi się gorąco. Próbuję się od niego odsunąć chociaż o krok, jednak jego silne ręce przytrzymują mnie przy nim. Czuję się niekomfortowo, a zarazem komfortowo. To jest zbyt popieprzone, żeby działo sie naprawdę.

Unoszę głowę i patrzę się w jego błyszczące, zielone oczy. Chłopak przygryza wargę i przyciska mnie do przodu samochodu. Po raz drugi tego dnia czuję nadchodzącą palpitację serca.

- Przepraszam - mamrocze, po czym kładzie dłonie na mojej pupie i przyciska swoje usta do moich.

Jestem bezsilna, zbyt naiwna oraz pogrążona w atmosferze panującej między nami aby cokolwiek zrobić. Styles pogłębia pocałunek tym samym podnosząc mnie do góry i sadzając na masce auta. Nie mogę sie powstrzymać przed zanurzeniem palców w jego aksamitnych lokach. Rozkoszuję się smakiem jego ust. Nie czuję ani alkoholu, ani narkotyków. Czuję smak mięty i papierosów, jednak jest to nic w porównaniu z motylkami w moim brzuchu.

Jasna cholera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz