Rozdział 12



Kiedy mężczyzna odsuwa się ode mnie, nie wiem co robić. Moje nogi bezwiednie zwisają z maski samochodu. Żyję jeszcze pochłonięta pocałunkiem, choć wiem, że to wielki błąd. Powinnam coś powiedzieć; ewentualnie uciec.

- Nie powinnaś trzymać się blisko mnie - Harry przemawia po chwili, a moje oczy gwałtownie się rozszerzają. Czyżby powtórka z rozrywki?

Złość i irytacja jest obecnie moim fundamentem. Zeskakuję z auta i otrzepuję spodnie.

- Jasne, że nie powinnam - syczę. - Ale co ty sobie, kurwa, myślisz? - robię krok bliżej szatyna, żeby choć minimalnie wywrzeć na nim wrażenie.

Jeśli ma mnie za jakąś durną dziewczynę, z którą może robić sobie co chce, to ten chuj jest w poważnym błędzie.

- Powiedziałem, że przepraszam - Styles łapie mnie za jedną rękę, na co mu ją wyszarpuję. - Lilith - chrypie.

- Zamknij się - mówię ze złością w głosie. - Zawieź mnie do domu - oznajmiam, kiedy Styles milczy i cofa się o kilka centymetrów.

- Z tym nie będzie problemu - odpowiada z lekkim rozbawieniem w głosie. Nie rozumiem tego człowieka, naprawdę działa mi na nerwy.

Szatyn otwiera mi drzwi od strony pasażera i przepuszcza mnie, na co prycham. W samochodzie unosi się woń papierosów; ohyda.

- Lilith - zaczyna, kiedy wsiada i odpala silnik.

Natychmiastowo sięgam do kokpitu i włączam sobie ogrzewanie foteli, ponieważ skóra na której siedzę jest cholernie zimna. Kątem oka widzę mały uśmiech na twarzy Harry'ego.

- Nie chcę, żebyś myślała, że cię nie lubię - mówi wyjeżdżając z ciemnej uliczki.

Przed klubem stoi wiele osób, niektóre się nawet biją. Patologia.

- Akurat mało mnie to obchodzi - kręcę głową z politowaniem wyciągając z mojej kurtki telefon, który okazuje się być rozładowany.

- Nie odrzucałaś pocałunku - Styles usmiecha się szelmowsko. Tym mnie zagiął. - Chcę ci tylko powiedzieć, że nic złego nie robisz - tłumaczy mi się.

Dlaczego do cholery on mi się tłumaczy?

- Co miałabym robić złego? - prycham skubiąc rękawy mojej kurtki. Odwracam głowę, aby spojrzeć na Harry'ego, który, aż dziwne, jest całkowicie skupiony na drodze. Mam wrażenie, że zignorował moje pytanie. Może i lepiej?

- Nic - szatyn odpowiada po chwili namysłu. Widzę, jak oddycha ciężko i zaciska palce na kierownicy; niepokoję się. - Lilith, ty nie robisz, kurwa, nic złego - mężczyzna mówiąc to wciska mocniej pedał gazu, a ja przełykam głośno ślinę. Ręcę zaczynają mi się pocić, kiedy patrzę na licznik.

- Ja po prostu robię wszystko źle - dodaje po chwili zwalniając, ponieważ zbliżamy sie do świateł oraz przejścia dla pieszych.

Jego słowa uderzają we mnie z ogromną siłą. Sama zastanawiam się dlaczego tak żałośnie je przyjmuję. Wydają się być całkowicie szczere, a zarazem smutne.

Mam ochotę powiedzieć Harry'emu, że nie każdy jest idealny; że wcale nie jest beznadziejny. Nie skłamałabym mówiąc mu to, jednak nie mam wystarczająco dużo odwagi.

- Harry - zaczynam delikatnie. - Dlaczego w ogóle mnie pocałowałeś? - pytam.

Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobił wtedy na imprezie, i teraz. A potem po prostu odrzucił.

Styles nieznacznie uśmiecha się na moje pytanie i odwraca glowę w moim kierunku.

- Ponieważ - słowa z jego ust wychodzą niesamowicie gładko.

Zielonooki odwraca swój wzrok z powrotem na drogę i kręci lekko głową. Zdaję mi się, że nie doczekam się kontynuacji jego wypowiedzi.

- Ponieważ? - upominam się.

- Patrzenie na ciebie i nie pocałowanie, jest jak patrzenie na słowa i nie przeczytanie ich - odpowiada głębokim tonem i włącza radio.

❁ ❁ ❁

Wstaję z okropnym bólem głowy i brzucha. Odsłaniam zasłony, przez które wpada kilka smug światła. Przeciągam się patrząc na zegar ścienny powieszony nad moim łóżkiem. Jest za dwadzieścia dziesiąta, czyli teoretycznie powinnam już iść na zajęcia. Mimo wszystko myślę, że dzisiejszy dzień powinnam sobie odpuścić.

Chwytam telefon w dłoń i piszę krótką wiadomość do Violet, informując ją o tym, że mnie nie będzie. Po prostu nie mam siły nawet na przebranie się, a co dopiero na cały dzień w uczelni.

Uchylam okno, aby wywietrzyć w pokoju; zresztą tutaj naprawdę unosi się dziwny zapach.

Szuram bosymi stopami po panelach w sypialni i rzucam się z powrotem na łóżko. Tkwię w tym beznadziejnym stanie, kiedy nie chce mi się spać, a jednocześnie jestem okropnie zmęczona. Czuję się jak gówno. Dosłownie.

Ponownie sięgam po telefon, tym razem w celu umilenia sobie czasu. Wchodzę w moje zdjecia i uśmiecham się, kiedy widzę stare albumy z Felixstowe. Przewijam szybko rolkę z aparatu, na której znajduje się około trzech tysięcy zdjęć, w tym połowa z nich jest z twarzą bruneta. Brandon...

Myślę sobie, że nie zaszkodziłoby mu napisać jednego, głupiego esemesa. Nie rozmawiałam z nim od tak dawna.

Wchodzę w kontakty i wybieram numer mojego przyjaciela, po czym automatycznie otwiera mi się okienko z wiadomościami. Z trudem pohamowuję olbrzymią chęć przewinięcia rozmów w górę i poczytania ich, jednak wiem jak odbiłoby się to na mojej psychice i samopoczuciu.

"Hej Brandon! :) Co u ciebie słychać? Dawno nie rozmawialiśmy"

Czytam dwa razy treść mojego idiotycznego esemesa zanim go wysyłam. Mam nadzieję, że z Brandonem już wszystko dobrze, a te jego wszystkie terapie antydepresyjne mu pomogły.

Nieznośny, kłujący ból głowy nie pozwala mi dłużej leżeć i myśleć o przyjacielu. Wstaję jak najszybciej z łóżka łapiąc równowagę, ponieważ krew wręcz buzuje w mojej czaszce. Przeklinam pod nosem i zastanawiam się, co jest powodem tego cholerstwa.

Wychodzę z sypialni i pierwsze co robię, to wdycham słodkawy zapach unoszący się w powietrzu. Pociągam kilka razy mocniej nosem i zaczynam przeszukiwać moje mieszkanie w celu odnalezienia jego źródła.

Co jest, do cholery?

Podchodzę do drzwi wejściowych i słyszę śmiechy dochodzące z klatki schodowej, lub jak mogę się domyślić - mieszkania Harry'ego. Wzdycham zirytowana i kompletnie nie bacząc na to, jak wyglądam, otwieram drzwi i wychodze na klatkę. Tutaj zapach jest jeszcze bardziej intensywniejszy i szczerze boję się, czym on jest spowodowany. Harry na pewno nie kręci sobie waty cukrowej w mieszkaniu. Wiem tyle, że jest on sprawcą mojego bólu głowy.

Pukam głośno do drzwi Styles'a i czekam, aż mi otworzy. Spuszczam mój wzrok na dół - stoję na bosaka.

Dlaczego stoję na boso? Co, kurwa?

Kiedy Harry otwiera przede mną drzwi, kręci mi się w głowie.

- Dzień dobry, Lilith - uśmiecha się do mnie pokazując szereg perfekcyjnie białych zębów. - Nie jesteś na zajęciach? - pyta się mnie chwytając za rękę i wciągając do środka jego mieszkania.

Nie sprzeciwiam się, chociaż właśnie wchodzę w jedną, wielką chmurę, a nie mieszkanie. Ostro słodki zapach atakuje moje nozdrza, a ja się ksztuszę.

- Gdzie masz buty? - Styles zauważa, prowadząc mnie do salonu. Chętnie rozejrzałabym się po jego domu, jednak moje oczy lekko łzawią od unoszącej się w powietrzu woni.

- Co się tu dzieje? - pytam się go, ignorując jego wcześniej zadane pytania. Jest tu głośno; słyszę za ścianą śmiechy i głosy mężczyzn. Szatyn macha przede mną ręką, aby odgonić dym sprzed mojej twarzy.

Domyślam się, że mój sąsiad urządził sobie poranne jaranie.

- Masz tabletki na ból głowy? - mówię, gdy znajdujemy się w salonie. Na kanapie siedzi rozbawiony Tomlinson oraz Zayn, który swoją drogą powinien chyba być na zajęciach.

- Skarbie, boli cię głowa? - Harry schyla się i szepcze w moje włosy.

Oni są na haju.

- Witaj w naszej hasz komorze! - Louis krzyczy wyskakując z kanapy i lądując na kolanach na podłodze.

- Zamknij się - szatyn warczy na tego idiotę o niebieskich oczach. - Lilith boli głowa.

Mój wzrok wędruje na siedzącego i zaciągającego się marihuaną Zayn'a, który nie kryje się z gapieniem na moją luźno tkwiącą dłoń w uścisku Harry'ego. Pod wpływem spojrzenia Malika robi mi się niezręcznie i wyszarpuję rękę, przez co Harry spogląda na mnie z ukosa.

- Chodź ze mną do kuchni, dam ci tabletkę - szatyn klepie mnie pokrzepiająco w ramię i rusza naprzód. Słyszę za sobą jęk Tomlinson'a mówiący mniej więcej coś w stylu "Marycha jest lepsza".

Układ mieszkania Harry'ego jest całkiem podobny do mojego, więc z łatwością, nawet w tym dymie, podążam za nim do kuchni. Po drodze kaszlę kilka razy, przez co Harry za każdym razem odwraca się i pyta się, czy wszystko w porządku. Widzę po jego oczach, że jest nacpany; aczkolwiek pod wpływem marihuany jest całkiem spokojny i miły. Ironiczne, wiem, ale zioło to chyba najlepsze wyjście dla niego.

- Proszę, wywietrz tutaj - krzywię się przez unoszący się zapach. Mam świadomość tego, że wdychanie dymu palonej marihuany jest bardziej rakotwórcze niż nikotyna. Dziwię się sama sobie, że jeszcze stąd nie wybiegłam.

- Dobrze - Harry odwraca się do mnie z szerokim uśmiechem i dołeczkami w policzkach. Podaje mi tabletkę i szklankę wody, na co mu dziękuję.

Kiedy połykam i wypijam ciecz do końca, Styles podchodzi bliżej mnie i kładzie swoje dłonie na moich biodrach. Próbuje się do mnie przytulić, jednak odpycham go.

- Harry, przestań - mówię ostro. Nie chcę, żeby ten chłopak zachowywał się w ten sposób do mnie.

Dwudziestotrzylatek odrywa się ode mnie z miną zranionego dziecka. Robi mi się go szkoda, ale jednocześnie chce mi się śmiać. To śmieszne, jak zgubny wpływ mają narkotyki na człowieka.

- Jestem! - słyszę trzask drzwi i piskliwy kobiecy głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz